Foto

  • 25 sierpnia 2022
  • wyświetleń: 3904

Ararat, nie Elbrus - wyprawa z KST Diablak z Pszczyny

Ararat z Diablakiem - 08.2022 · fot. KST Diablak
Klub Sportowo-Turystyczny z Pszczyny zorganizował w sierpniu wyprawę na Ararat w Turcji.

Jakieś cztery lata temu w jednym z wywiadów na temat działalności "DIABLAKa" pada pytanie "Co dalej?" a w odpowiedzi całkiem automatycznie - może Elbrus? Od tego momentu wiele zmieniło się w działalności stowarzyszenia, nazwa, rozszerzony zakres działalności, zwiększenie kadry itd., jednak pomysł pozostał. W 2020 roku zaczęliśmy przygotowania do tego wyjazdu, zebrała się grupa, nawiązaliśmy współpracę z agencją Adventure24 oraz przy współpracy głównie z firmą skalnik.pl kompletowaliśmy sprzęt. W 2020 roku rozpoczęła się również pandemia, ale termin wyjazdu określiliśmy na sierpień 2021 roku. Niestety pandemia trwała nadal a w czerwcu 2021 wydawanie wiz turystycznych do Rosji nadal było wstrzymane. Efekt to przesuniecie wyjazdu o rok oraz określenie celu alternatywnego (Ararat 5137m n.p.m.). Ogólnie wszystko szło dobrze, aż do 24 lutego 2022 roku, kiedy to Rosja zaatakowała Ukrainę, wtedy wiedzieliśmy już, że z wyjazdu na Elbrus (5642m n.p.m.) nic nie wyjdzie. No to został wariant alternatywny - Ararat.

Ten masyw wulkaniczny leży na terytorium Turcji, w centralnej części Wyżyny Armeńskiej, około 32km od granicy z Armenią i 16 km od granicy z Iranem. Historycznie jest to teren Kurdystanu, podzielonego pomiędzy: Turcję, Iran, Irak i Syrię. Teren ten zamieszkiwany jest przez Kurdów, niekoniecznie lubiących się z władzami tureckimi, ale bardzo przyjaźnie nastawionych do turystów. Wracając do Araratu to jego wierzchołek wznosi się ponad 3000-4400 m względem otaczających go równin, co powoduje, że wysokość względna jest wyższa niż w przypadku Mount Everestu. Wizualnie ta różnica wysokości robiła wrażenie na uczestnikach nie tylko naszego wyjazdu.

Nasza wyprawa rozpoczyna się 6 sierpnia 2022r. Z Pszczyny wyruszamy w dziewiątkę: Ania, Kasia, Monika, Sylwia, Kuba, Krzysiek, Leszek, Tomek i Artur. Na lotnisku Chopina w Warszawie dołączają do nas jeszcze Kasia, Ela i Piotrek (osoby niezwiązane z "DIABLAKiem") oraz Ania - nasz liderka. Od tego momentu stanowimy już sporą 13-osobową grupę nastawianą na zdobycie Araratu. Po około 2,5 godzinnym locie docieramy na największe w Turcji lotnisko w Stambule, skąd po około 3 godzinach jazdy busem meldujemy się w hotelu, w turystycznej dzielnicy Stambułu.

Po szybkim odświeżeniu mamy jeszcze trochę czasu na spacer i kolację złożoną już z lokalnych potraw. W trakcie "szybkiego" zwiedzania Stambułu udaje nam się zobaczyć, m.in. takie zabytki jak Hagia Sophia - pierwotnie kościół Mądrości Bożej (tzw. Wielki Kościół), najwyższej rangi świątynia chrześcijańska w czasach Cesarstwa Bizantyjskiego a obecnie meczet i muzeum; Błękitny Meczet (wybudowany w XVII wieku w celu przyćmienia wspomnianej świątyni chrześcijańskiej), budynek ten jest przykładem sztuki islamskiej w Turcji. Spacerując po Stambule mieliśmy możliwość minimalnego poznania życia w tym mieście, innej kultury a także minusów tego prawie 16 milionowego miasta, w tym bardzo dużego ruchu i widocznej biedy oraz głodu w kontraście do całkiem bogatej dzielnicy turystycznej. Dotarliśmy również nad Bosfor, cieśninę oddzielającą Europę od Azji. Nad Bosfor jeszcze wrócimy na dzień przed powrotem do kraju.

Dzień drugi to dalsza podróż do podnóży Araratu. Ze Stambułu przelatujemy ok. 1000 km do Van - to już Azja, Kurdystan, Wschodnia Turcja. Miasto leży na wysokości 1725m n.p.m. (tak jak Babia Góra - Diablak). Z Van przejeżdżamy busem do Doğubayazıt. Po drodze odwiedzamy "koty z Van". Jest to rasa kotów, która potrafi i "lubi" pływać a także posiada różnobarwne (niebieskie i zielone) tęczówki. Zwiedzamy także twierdzę w Van oraz muzeum archeologii i etnografii. Z Van do Doğubayazıt mieliśmy do przejechania około 170 km a trasa częściowo wiodła wzdłuż największego (120 km długości) i najgłębszego (około 450m) jeziora w Turcji, oczywiście o nazwie Van. W czasie podróży nie mogło obejść się bez przerwy na popływanie w tym największym na świecie jeziorze sodowym o zasoleniu sięgającym 67%. Ostatecznie po przejechaniu przez kilka wojskowych i policyjnych punktów kontrolnych, wieczorem docieramy do Doğubayazıt. Po zakwaterowaniu w hotelu oraz lokalnej kolacji spotykamy się z naszymi przewodnikami, którzy od następnego dnia będą się nami zajmować. Kolejne dni to już nareszcie akcja górska!!!

Trzeci dzień to szybkie "ostatnie cywilizowane" śniadanie i ruszamy najpierw busem do podnóża Araratu, gdzie nasze wory transportowe zostają przepakowane na wykorzystywane do transportu konie a my na lekko ruszamy do "jedynki".

Ostatecznie do obozu pierwszego docieramy po około 6 godzinach bardzo spokojnego i wolnego marszu w trakcie, którego zaczynamy się aklimatyzować. Po drodze mijamy osadę prowadzą przez rodzinę naszych przewodników, gdzie mamy możliwość dłuższego odpoczynku i wypicia lokalnego czaju. I znowu w górę, w dość gorących warunkach i pyle. Na kilkanaście minut przed dotarciem do ulokowanej na wysokości około 3300m. n.p.m. "jedynki" trafia nam się lekki i jedyny w czasie całego wyjazdu opad deszczu. "Jedynka" to dobrze zorganizowany obóz składający się z kilku mess (każda agencja ma swoją), kuchni i kilkudziesięciu namiotów, "kamiennego kręgu" miejsca skupienia i przemyśleń. Zaraz po dotarciu jemy przygotowany obiad, lokujemy się w namiotach, odpoczywamy i przygotowujemy się do wyjścia, w kolejnym dniu, do "dwójki". Wieczorem kolacja i ustalenie szczegółów dnia następnego.

Ale najważniejsze jeść, pić, pić, pić i "sikać" żeby się nie odwodnić, żeby nie chwycić choroby wysokościowej i tak w koło, żeby było po prostu bezpiecznie. A faktycznie pierwsze problemy z wysokością i nie tylko zaczynają się pojawiać - lekki ból głowy, trochę przypadłości gastrycznych. Należy zauważyć, że woda na tej wysokości wrze w temperaturze około 90 st. C a w obozie drugim w okolicach 84 st. C, stąd też organizm musi przyzwyczaić się zmieniającej się flory bakteryjnej i oczywiście wysokości.

W kolejnym dniu realizujemy założony plan, czyli śniadanko a następnie bardzo powolny aklimatyzujący spacer do znajdującego się na wysokości około 4200m n.p.m. obozu drugiego. W sumie przewyższenie około 1000m, jednak marsz zajmuje nam jakieś 4 godziny. Po drodze oczywiście podziwiamy otaczający nas surowy krajobraz a także możemy pogratulować osobom, które w tym dniu zdobyły Ararat i już schodzą. Mijamy również sporą ilość koni transportujących w górę rzeczy tych, którzy jutro będą atakować szczyt a w dół rzeczy tych turystów, którzy Ararat mają za sobą. Po dotarciu do "dwójki" jemy, pijemy odpoczywamy i przyzwyczajamy się do wysokości. Następnie zejście do "jedynki" i znów jedzenie, picie oraz ustalania planu na kolejne dwa dni. A plan jest dość prosty, dojść na spokojnie do "dwójki", przespać się, przepakować rzeczy i w nocy ruszyć na atak szczytowy. Wszystko idzie całkiem sprawnie, aklimatyzację w oparciu o pomiary pulsoksymetrem mamy całkiem dobrą

Dzień piąty podobnie jak i czwarty to dojście do "dwójki", z tą różnicą, że reszta naszych rzeczy (śpiwory, wyposażenie na atak szczytowy) jest tam dostarczana na grzbietach koni a my powoli i spokojnie wczesnym popołudniem docieramy do "dwójki". I znów jedzenie, picie, sikanie, picie, sikanie i tak w koło. "Dwójka" nie jest już tak komfortowa jak "jedynka" chociaż tam i tutaj prysznic jest "chusteczkowy". Plan na atak szczytowy jest dość prosty - pobudka około 0:30, o 1 jakiś lekki posiłek i o 2 wychodzimy. Ostatecznie startujemy o 1:50, przy światłach czołówek idziemy całkiem stromo w górę. Idziemy prawie w pełni księżyca, więc nie jest tak ciemno i pewne szczegóły można rozpoznać. Zresztą wskazane wolne tempo pozwala na niezłapanie zaduszki a także na pewne obserwacje, m.in. udaje nam się zobaczyć pociąg starlinków. Wschód słońca jest również bardzo spektakularny, wchodzimy raczej od strony zachodniej więc mamy okazję zobaczyć na horyzoncie za nami faktyczne cień wielkiej góry - Araratu. Całkiem sprawnie docieramy do miejsca, w którym zaczyna się lodowiec i ostatnie około 150m przewyższenie, czyli niecały kilometr marszu pokonujemy już w rakach. Na szczycie Araratu (5137m n.p.m.) meldujemy się 11 sierpnia o 7:40 rano. Kilkanaście minut na zdjęcia przy naprawdę pięknej słonecznej pogodzie. Wiatr jest, ale niewielki. Oczywiście wzajemne i nie tylko gratulacje, podziękowania i ruszamy w drogę powrotną, ustępując miejsca kolejnym wchodzącym.

W "dwójce" jesteśmy już o 11:20, czyli całość trasy pokonaliśmy bardzo sprawnie. Po posiłku i około godzinnej drzemce schodzimy do "jedynki", gdzie docieramy również bardzo szybko, bo po około 2 godzinach od wyjścia. Od 16 w "jedynce" jest czas na świętowanie i odprężenie. Zostało nam już tylko zejście i zagospodarowanie zapasowego dnia (jaki mieliśmy na atak szczytowy). Następnego dnia również bardzo sprawnie schodzimy na dół, fakt nasza grupa nie jest przypadkowa, ponieważ składa się z osób posiadających doświadczenie w wejściach technicznych na pozaszlakowe szczyty tatrzańskie, są osoby wśród nas osoby, które mają na swym koncie takie szczyty, jak Kilimandżaro, Kazbek czy też himalajskie przełęcze - ogólnie grupa rozchodzona i doświadczona. Około południa jesteśmy już w hotelu w Doğubayazı i wreszcie po 5 dniach prysznic. Górskie brudne ubrania trafiają na dół naszych worów a my idziemy pozwiedzać miasteczko, zjeść kolację i przygotować się na dzień kolejny.

Zapasowy dzień wykorzystujemy typowo krajoznawczo - jedziemy na wycieczkę do Ani. Ani, czyli dawna (X wiek) stolica Armenii a obecnie ruiny tego miasta leżą na terytorium Turcji przy granicy z Armenią. Miejsce naprawdę warte odwiedzenia szczególnie przez osoby interesujące się historią. Ruiny tego miasta, które konkurowało z Konstantynopolem od 2016 roku są wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wycieczka zajmuje nam właściwie cały dzień i wieczorem wracamy Doğubayazı i myślimy już o powrocie do kraju.

Kolejne trzy dni mijają bardzo szybko. Najpierw jedziemy do Van, gdzie korzystając z czasu płyniemy na wyspę Ahtamar - jest to jedna z największych wysp na jeziorze Van. Znajduje się na niej zabytkowy ormiański kościół Krzyża Świętego z X wieku z cennymi freskami, które udało nam się również zobaczyć. Korzystamy również z kolejnej możliwości popływania w jeziorze. Późnym popołudniem wracamy do Van na kolację, nocne zwiedzanie i nocleg. W przedostatni dzień lecimy do Stambułu, po drobnych perypetiach docieramy do naszego hotelu i równie szybko korzystamy z ostatniej zaplanowanej atrakcji czyli rejsu po Bosforze. Półtoragodzinny rejs dostarcza wielu atrakcji szczególnie, że udaje nam się trafić na zachód słońca. Ostatnim elementem dnia jest wspólna kolacja i nocny spacer po Stambule.

Ostatni dzień to szybkie zakupy pamiątek na Wielkim Bazarze w Stambule, który działa od XV wieku. Następnie transfer na lotnisko i wracamy do kraju. Ostatecznie zmęczeni, ale bardzo zadowoleni docieramy do Pszczyny 17 sierpnia około 1 w nocy.

Bardzo dziękujemy firmie Adventure24, szczególnie Ani, Jadzi i Tomkowi, za zorganizowanie wspólnie tej wyprawy. A co dalej? Jeszcze nie wiemy, ale coś się wymyśli!

Wszystkie szczegóły dotyczące wyjazdów i organizowanych imprez, już są lub będą dostępne na stronie klubu kstdiablak.pl.

Zapraszamy również do współpracy osoby mające pomysł na rozwijanie działalności KST "DIABLAK" poprzez wprowadzanie nowych elementów związanych z turystyką, rekreacją, sportem, kulturą - wystarczy zadzwonić lub napisać.

źródło: KST Diablak

Reklama

Komentarze

Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu czecho.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.

Diablak

Jeśli chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych artykułach z tematu "Diablak" podaj